Współczesna polityka energetyczna nieustannie stawia czoła napięciu między trzema celami: bezpieczeństwem dostaw energii, ochroną klimatu oraz liberalizacją rynku. Za każdym razem kiedy bezpieczeństwo energetyczne schodzi na dalszy plan, na horyzoncie zaczynają się piętrzyć trudno rozwiązywalne problemy. Dlatego też niezależnie od szerokości geograficznej, w obszarze polityki energetycznej nadrzędnym celem powinno być zapewnienie ciągłości dostaw energii po rozsądnej cenie – nawet kosztem ambicji klimatycznych czy dogmatów wolnorynkowych. Już ponad dekadę temu pojawiły się stanowcze głosy podkreślające tę hierarchię. „Bezpieczeństwo dostaw energii musi teraz być postrzegane jako priorytet ponad wszystko inne, nawet ponad zmianę klimatu” – pisał prof. Ian Fells w raporcie z 2008 roku, wskazując, że bez stabilnych dostaw reszta celów traci podstawy. Niestety, kolejne kryzysy pokazują, iż lekcja ta nie została w pełni odrobiona. Dlatego warto przyjrzeć się się dwóm znaczącym przypadkom: (a) kryzysowi energetycznemu w Kalifornii z lat 2000–2001, będącemu skutkiem ideologicznie motywowanej deregulacji rynku; (b) blackoutowi na Półwyspie Iberyjskim z 28 kwietnia 2025 r., wynikłemu z presji regulacyjnej na rozwój źródeł odnawialnych bez uwzględnienia realiów technicznych. Warto również przypomnieć wnioski z raportu prof. Fellsa oraz pokazać, że mimo ostrzeżeń ekspertów polityka bywa powielaniem tych samych błędów. Głównym wątkiem łączącym te przykłady jest to, że model oparty na ideologii – czy to wolnorynkowej, czy klimatycznej – ignorujący techniczne i ekonomiczne realia, okazuje się niewydolny i groźny dla stabilności dostaw, a ostatecznie dla obywateli.
Kryzys kalifornijski 2000–2001: ideologia liberalizacji rynku kontra bezpieczeństwo dostaw.
Jednym z najczęściej przywoływanych przykładów, jak ideologia oderwana od realiów może zdestabilizować system energetyczny, jest kryzys elektroenergetyczny w Kalifornii na przełomie lat 2000–2001. W połowie lat 90. władze stanowe, kierując się wiarą w uzdrawiającą moc rynku, przeprowadziły radykalną liberalizację sektora energii. Założono, że konkurencja obniży ceny i poprawi efektywność, dlatego przeforsowano model niemal całkowicie oparty na mechanizmach rynkowych. Dystrybutorów zobowiązano do zakupu energii wyłącznie na nowo utworzonym rynku spot, zabrakło długoterminowych kontraktów, a ceny dla odbiorców końcowych zamrożono odgórnie na poziomie poniżej dotychczasowego. W efekcie lokalne firmy energetyczne zostały uwięzione w schemacie “buy high, sell low” – musiały kupować drogi prąd na giełdzie, sprzedając go poniżej kosztów swoim klientom. Równocześnie, w imię ideologii wolnorynkowej i środowiskowej, zaniechano rozbudowy mocy wytwórczych i infrastruktury sieciowej. Przez lata 90. nie powstały niemal żadne nowe elektrownie w Kalifornii (m.in. z powodów ekologicznych i administracyjnych), a system przesyłowy nie został zmodernizowany, co ograniczało możliwość importu energii z sąsiednich stanów. Innymi słowy – stworzono rynek pozbawiony „bezpieczników” w postaci rezerw mocy, kontraktów długoterminowych i mocnych sieci przesyłowych.
Początkowo reforma zdawała egzamin – przez pierwsze dwa lata nie odnotowano poważnych zakłóceń. Jednak u progu roku 2000 ten wadliwie zaprojektowany system stanął w obliczu kryzysu. W lecie 2000 r. ceny hurtowe energii zaczęły gwałtownie rosnąć (średnio o 500% w ciągu roku), co wpędziło dystrybutorów w ogromne straty. Na początku 2001 r. zabrakło rezerw mocy, dostawcy zaczęli odmawiać sprzedaży energii niewypłacalnym pośrednikom, wskutek czego w styczniu 2001 r. wprowadzono rotacyjne wyłączenia prądu – pierwsze tak rozległe od dekad. Gospodarka Kalifornii poniosła dotkliwe szkody, a dwóch największych dystrybutorów (PG&E i SCE) znalazło się na skraju bankructwa. Regulatorzy, jeszcze niedawno wyznający dogmat pełnej deregulacji, musieli w panice interweniować. Rząd federalny nakazał awaryjne dostawy prądu do Kalifornii, stan utworzył agencję publiczną skupującą energię dla obywateli, de facto renacjonalizując zaopatrzenie wbrew duchowi reform. Fiasko kalifornijskiego eksperymentu stało się symbolem porażki polityki opartej wyłącznie na rynku. Jeden z członków Federalnej Komisji Regulacji Energii (FERC) określił wydarzenia w Kalifornii mianem „apokalipsy” w energetyce. W literaturze opisuje się ten epizod dosłownie jako „załamanie programu reform”, które pokazało, że źle zaprojektowany rynek może doprowadzić do katastrofy bezpieczeństwa dostaw. Przyczyny kryzysu były złożone, ale z punktu widzenia naszej analizy najważniejszy jest fakt, iż liberalizacja rynku bez odpowiednich zabezpieczeń regulacyjnych bezpośrednio zagroziła bezpieczeństwu energetycznemu. W Kalifornii zabrakło mechanizmów gwarantujących stabilność dostaw – celowo zlikwidowano nawet rezerwy mocy uznane dogmatycznie za nadmiarowe. Liberalizacja poszła zbyt daleko – rynek uwolniono bez żadnej siatki ochronnej. W rezultacie, to niewidzialna ręka rynku zawiodła, zmuszając państwo do rozpaczliwych interwencji.
Analizując kryzys kalifornijski warto podkreślić zarówno aspekty funkcjonalne, jak i aksjologiczne jego przyczyn. Od strony funkcjonalnej system zawiódł, bo nie zapewniono podstawowych warunków bezpieczeństwa (rezerw mocy, stabilnych cen, elastycznej infrastruktury). Jednak źródłem tych zaniedbań była określona aksjologia – wiara w rynek jako ideologiczną wartość, przekonanie, że państwowy nadzór jest zbędny. Kalifornia stała się ofiarą własnego eksperymentu gospodarczego, w którym dogmat wolnego rynku przyćmił zdrowy rozsądek techniczny. Co więcej, sytuację pogłębiły działania korporacji Enron, która cynicznie wykorzystała luki w regulacjach do manipulacji rynkiem (słynne “Enron strategies” w rodzaju Death Star czy Ricochet służące sztucznemu podbijaniu cen). Enron stał się emblematem tego, jak bardzo zawodny może być „samoregulujący się” rynek – w pogoni za zyskiem firma ta grała przeciw stabilności całego systemu kosztem milionów odbiorców. Ostateczny upadek Enronu pod koniec 2001 r. dopełnił obrazu: wolny rynek bez kontroli nie zapewnił ani taniej, ani pewnej energii, za to doprowadził do nadużyć i załamania zaufania. Kalifornijska lekcja dowodzi więc, że państwo musi zachować kontrolę nad krytycznymi elementami sektora energii – nie można całkowicie zdać się na mechanizmy rynkowe, bo w warunkach kryzysowych zawodzą one zarówno pod względem technicznym, jak i etycznym.
Blackout na Półwyspie Iberyjskim w 2025 r.: zielona transformacja bez zabezpieczeń.
Drugim przykładem ilustrującym konflikt między polityczną ideą a techniczną rzeczywistością jest masowa awaria zasilania, która 28 kwietnia 2025 r. pogrążyła w ciemnościach całą kontynentalną Hiszpanię i Portugalię. Był to największy blackout we współczesnej historii Europy, pozbawiający prądu ok. 55 milionów ludzi. W jednej chwili stanęły pociągi i metro, zgasły sygnalizatory uliczne, wstrzymano komunikację i usługi cyfrowe – ogłoszono stan wyjątkowy, uświadamiając wszystkim fundamentalne znaczenie ciągłości zasilania dla funkcjonowania społeczeństwa.
Przyczyny tego kataklizmu nadal są badane, ale ustalono już pewne kluczowe fakty. Według operatora sieci hiszpańskiej Red Eléctrica (REE) w ciągu zaledwie pięciu sekund nastąpiła nagła utrata ok. 15 GW mocy generacji, co stanowiło aż 60% zapotrzebowania Hiszpanii w tym momencie. Tak ogromna i natychmiastowa luka mocy wywołała gwałtowne zakłócenie częstotliwości i separację systemu hiszpańskiego od reszty sieci europejskiej – mówiąc prościej, Hiszpania została w ułamkach sekund odcięta od synchronizacji z systemem Francji i reszty kontynentu. Bezpośrednim wyzwalaczem wydaje się awaria głównego interkonektora Hiszpania–Francja. REE potwierdziła, że doszło do przerwania połączenia z Francją, co pociągnęło za sobą lawinowe załamanie równowagi w hiszpańskiej sieci. Podobny (choć mniejszy) incydent na tym samym interkonektorze zdarzył się już w 2021 r., co sugeruje powtarzający się słaby punkt systemu. Gdy Hiszpania została nagle odizolowana, lokalny system – oparty w dużej mierze na źródłach odnawialnych – nie zdołał ustabilizować częstotliwości. W efekcie nastąpiło całkowite załamanie dostaw energii w Hiszpanii i sąsiedniej Portugalii, które importowały wówczas energię z Hiszpanii.
Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby zapytać: czy to wina odnawialnych źródeł energii (OZE)? Wszak Hiszpania i Portugalia należą do liderów OZE w UE – w chwili awarii ok. 80% ich energii elektrycznej pochodziło z wiatru i słońca. Niektóre media i politycy pospiesznie sugerowali, że to właśnie niestabilność OZE doprowadziła do przeciążenia sieci. Premier Hiszpanii Pedro Sánchez publicznie jednak zaprzeczył, jakoby nadmiar zielonej energii sam w sobie stanowił problem, stwierdzając że „nie było problemu nadmiaru energii odnawialnej” w systemie. W rzeczywistości sprawa jest bardziej złożona. Z jednej strony nie można powiedzieć, że to wiatraki i fotowoltaika spowodowały blackout – podobne awarie zdarzały się też w erze konwencjonalnej energetyki (np. wielki blackout Włoch w 2003 r. wynikł z uszkodzenia linii, a nie z udziału OZE). Z drugiej strony, cechy systemu zdominowanego przez OZE mogły zadecydować o skali i przebiegu awarii. Hiszpański operator przyznał, że bezpośrednio przed blackoutem doszło do dwóch nagłych incydentów utraty mocy – prawdopodobnie z farm słonecznych – co zdestabilizowało sieć i poprzedziło wyłączenie interkonektora. Innymi słowy, fluktuacja generacji OZE była iskrą, która zapaliła lont, a słaby pod względem stabilności system nie zdołał opanować sytuacji po utracie połączenia z Europą.
Głębsza analiza wskazuje systemowe źródła problemu. Przez lata Hiszpania inwestowała ogromnie w moce wiatrowe i słoneczne, nie nadążając jednak z modernizacją sieci i wdrażaniem środków stabilizujących. Już w lutym 2025 r. grupa Redeia (operator sieci) ostrzegała w raporcie rocznym o ryzyku „odłączeń z powodu wysokiej penetracji OZE bez odpowiednich zdolności technicznych do reakcji na zakłócenia”. Mówiąc obrazowo: system stał się bardziej kruchy, bo brakowało mu rezerw i tzw. inercji, jaką zapewniają konwencjonalne elektrownie. Źródła odnawialne (farmy wiatrowe, fotowoltaika) podłączone przez falowniki nie dostarczają bezwładności – czyli odporności na wahania częstotliwości – którą dają wielkie wirujące turbiny węglowe, gazowe czy jądrowe. W normalnych warunkach to nie problem, ale podczas nagłego zaburzenia różnica jest zasadnicza. Gazowo-jądrowy system energetyczny ma wysoką inercję, a odnawialny – niską, co sprawia, że niezrównoważony system z OZE musi dużo szybciej reagować na zakłócenia. W przypadku Półwyspu Iberyjskiego zabrakło takich błyskawicznych reakcji – nie było dostatecznych buforów, które przejęłyby obciążenie po awarii interkonektora. Eksperci podkreślają, że przy dużym udziale źródeł niestabilnych trzeba zainwestować w nowe technologie stabilizujące sieć (np. magazyny energii, kondensatory synchroniczne czy tzw. inwertery sieciotwórcze). Niestety, inwestycje w sieć i stabilność nie nadążyły za boomem OZE – rozwój infrastruktury nie został dopasowany do tempa transformacji energetycznej. Jeden z analityków ujął to następująco: „większa ilość OZE nie spowodowała bezpośrednio blackoutu, ale mogła utrudnić absorpcję zakłócenia częstotliwości… To lekcja dla innych krajów: potrzeba większych inwestycji w inwertery sieciotwórcze stabilizujące sieć”.
Podsumowując przebieg zdarzeń: zakłócenie zaczęło się prawdopodobnie od anomalii w generacji słonecznej, następnie padł kluczowy interkonektor z Francją, a system zdominowany przez OZE nie miał wystarczających zabezpieczeń, by samodzielnie się zbilansować. W rezultacie nastąpiła kaskada wyłączeń – gigantyczny blackout, który sparaliżował dwa kraje. Co istotne, awaria wydarzyła się zaledwie dzień po tym, jak Hiszpania świętowała pierwszą dobę w historii, podczas której cała krajowa sieć była zasilana wyłącznie energią odnawialną. Ironia losu sprawiła, że właśnie na tle tego triumfu zielonej energii nastąpił kolaps, który unaocznił słabości systemu. Wielu komentatorów uznało to za sygnał ostrzegawczy dla całej Europy. Jak zauważył jeden z ekspertów energetycznych, podstawowym problemem jest to, że system elektroenergetyczny pozostaje nieprzygotowany do zarządzania rosnącym udziałem energii odnawialnej, a zabezpieczenia są zaprojektowane dla systemów turbinowych, co może być problematyczne w przypadku energii odnawialnej. Innymi słowy – transformacja energetyczna postępuje szybciej niż dostosowanie „fundamentów” systemu do nowych warunków. Wprawdzie nie można winić samego wiatru czy słońca za blackout, ale nie da się ignorować faktu, że system z 80% udziałem źródeł niestabilnych wymaga innych reguł i zabezpieczeń niż dawny system oparty na stabilnych elektrowniach. Tych nowych reguł w wystarczającym stopniu nie wdrożono.
W efekcie, po iberyjskim blackoucie rozgorzała dyskusja: czy UE nie popełnia błędu, narzucając coraz ostrzejsze cele OZE bez zapewnienia adekwatnych środków zaradczych? Straty ekonomiczne tej awarii szacuje się na od 2 do 4,5 mld euro – ucierpiały zakłady przemysłowe, komunikacja, gospodarka cyfrowa. Hiszpański rząd z jednej strony broni polityki klimatycznej, z drugiej będzie zmuszony tłumaczyć się z zaniedbań w obszarze bezpieczeństwa sieci. Blackout pokazał społeczeństwu groźną perspektywę: czy zielona energia może zagrozić pewności dostaw? Odpowiedź brzmi: nie sama energia odnawialna, lecz brak odpowiedniej polityki towarzyszącej. Jeśli państwo koncentruje się wyłącznie na mnożeniu megawatów OZE, nie dbając o równoległe zwiększanie odporności systemu, prędzej czy później ryzykuje poważną awarię. U podstaw awarii w Hiszpanii i Portugalii leży zatem błąd systemowy – presja regulacyjna na szybkie odejście od konwencjonalnych źródeł i maksymalizację udziału OZE, bez realizmu technicznego. To przykład odwrotnej strony medalu niż Kalifornia, ale spaja je podobna logika: przyjęto ambitny cel ideologiczny (tu dekarbonizacja), zaniedbując praktyczne wymogi bezpieczeństwa.
Wspólne mianowniki i różnice obu kryzysów.
Mimo oczywistych różnic kontekstu (Kalifornia była pionierem deregulacji rynku energii, zaś Hiszpania i Portugalia – pionierami integracji OZE), oba opisane kryzysy mają wspólny mianownik. Jest nim model polityki energetycznej, który absolutyzuje jedną wartość, ignorując przy tym granice narzucane przez rzeczywistość techniczno-ekonomiczną. W Kalifornii wartością tą był wolny rynek – zaufanie, że „niewidzialna ręka” rozwiąże wszelkie problemy. Na Półwyspie Iberyjskim wartością była dekarbonizacja – przekonanie, że im szybciej zastąpimy paliwa kopalne odnawialnymi źródłami, tym lepiej, bez względu na koszty uboczne. W obu przypadkach aksjologia przeważyła nad funkcjonalnością: w imię idei zrezygnowano z instrumentów zabezpieczających stabilność dostaw.
Podobieństwa są uderzające. Po pierwsze, zarówno w Kalifornii, jak i w Hiszpanii, lekceważono ryzyka znane ekspertom. Kalifornijscy regulatorzy byli ostrzegani, że zmuszanie wszystkich transakcji na rynek spot i zamrażanie cen to przepis na kłopoty – zignorowali te głosy. W Europie od lat mówiło się, że przy dużym udziale OZE potrzebne są magazyny energii, rezerwy mocy i elastyczne sieci – jednak polityka skupiła się na budowie kolejnych farm wiatrowych i paneli, odkładając na później trudniejsze (i kosztowne) zadania. Po drugie, w obu sytuacjach nastąpiło samouspokojenie decydentów, przekonanych że udało im się stworzyć model wzorcowy. Kalifornia w końcu lat 90. chełpiła się udaną deregulacją, aż do momentu gdy rzeczywistość zadała bolesny cios. Analogicznie Hiszpania jeszcze dzień przed blackoutem świętowała rekord OZE, nie podejrzewając nadciągającej katastrofy. Po trzecie, w obu kryzysach reakcja ostatecznie musiała przyjść ze strony państwa. Gdy mechanizmy rynkowe zawiodły, Kalifornia była zmuszona powrócić do interwencjonizmu i ratować dostawy administracyjnie. W przypadku Półwyspu Iberyjskiego to państwa (Hiszpania, Portugalia) musiały w trybie kryzysowym przywracać zasilanie, a teraz będą musiały zrewidować ramy regulacyjne, by zapobiec powtórce. Krótko mówiąc – ostatecznym gwarantem bezpieczeństwa i tak okazało się państwo. Zarówno rynkowy, jak i czysto „zielony” model musiał być ratowany przez interwencję publiczną, gdy zaszła taka potrzeba.
Oczywiście są też różnice. Kryzys kalifornijski miał głównie charakter finansowo-regulacyjny – ceny wymknęły się spod kontroli, rynek się załamał finansowo, a prądu zabrakło wskutek niewłaściwych sygnałów ekonomicznych (choć fizycznie elektrownie istniały). Blackout iberyjski był z kolei technicznym załamaniem systemu – prądu zabrakło, mimo że moc zainstalowana znacznie przekraczała zapotrzebowanie, bo zabrakło tej mocy dyspozycyjnej w danej chwili. Inna jest też rola czasu: w Kalifornii kryzys narastał miesiącami (zanim doszło do wyłączeń, był długi okres wysokich cen i narastających problemów finansowych), natomiast w Hiszpanii normalny stan sieci runął w kilka sekund. Mimo tych różnic, obie sytuacje prowadzą do zbieżnej refleksji: pewnych praw fizyki i ekonomii nie da się oszukać ani zadekretować. W Kalifornii politycy próbowali zadekretować tani prąd i pełną konkurencję, ignorując fakt, że bez rezerw i hedgingu ceny mogą eksplodować. W Europie politycy zadekretowali szybki wzrost OZE, jakby zapominając, że słońce i wiatr rządzą się swoimi cyklami, a elektrownie nie pojawiają się z dnia na dzień. Oba przypadki pokazują zgubne skutki myślenia życzeniowego w energetyce.
Na szczególną uwagę zasługuje tu czynnik ludzki i instytucjonalny – decydenci przekonani o słuszności swojego kursu. W Kalifornii panowała niemal ideologiczna zaciekłość przeciw jakiejkolwiek interwencji – dopóki system nie runął. W Unii Europejskiej w ostatnich latach można dostrzec podobny dogmatyzm klimatyczny: przekonanie, że cel redukcji emisji usprawiedliwia każde posunięcie, a rynek (lub innowacje) „jakoś” zapewnią stabilność dostaw. To podejście krytykował już raport prof. Fellsa, wskazując że filozofia „rynek dowiezie” to myślenie życzeniowe. Autorzy raportu podkreślali, że rynek sam nie wygeneruje potężnych, kosztownych inwestycji w nowe moce i infrastrukturę bez wsparcia – jeśli krótkoterminowo nadwyżka mocy jest nieopłacalna, prywatny biznes w nią nie zainwestuje. Podobnie myślenie, że same mechanizmy klimatyczne (np. drożejące uprawnienia do emisji) czy przyszłe technologie rozwiążą problem bezpieczeństwa dostaw, okazało się złudne. Przez lata dominowało przekonanie, że „jakoś to będzie” – że rynek, postęp technologiczny lub wizje zielone automatycznie zapewnią i czystą, i pewną energię. Rzeczywistość okazała się mniej optymistyczna.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt: komunikację społeczną i postrzeganie polityki energetycznej. Dopóki prąd płynie z gniazdka, mało kto zastanawia się nad architekturą rynku czy stabilnością sieci. Jednak w momencie kryzysu – czy to blackout, czy drastyczna podwyżka rachunków – natychmiast pojawiają się pytania o odpowiedzialność rządzących. Po kalifornijskiej klęsce nastąpiło odwrócenie kursu i uznanie potrzeby regulacji. Historia pokaże czy p iberyjskim blackoucie nastąpi korekta polityki względem OZE. Kryzys powinien urealnić debatę –polityka nie może przez dłuższy czas bujać w obłokach oderwanych od realiów. Historyczne ostrzeżenia (jak wspomniany raport prof. Fellsa bywają bagatelizowane, dopóki nie dojdzie do spektakularnego tąpnięcia, które weryfikuje utopie.
Wnioski z raportu prof. Iana Fellsa (2008) – zignorowane ostrzeżenia.
Raport zespołu prof. Iana Fellsa z 2008 r. – „A Pragmatic Energy Policy” dla Wielkiej Brytanii – stanowił prorocze ostrzeżenie, które niestety w dużej mierze zostało zlekceważone. Fells, uznany autorytet w dziedzinie energetyki, już blisko 17 lat temu punktował słabości polityki energetycznej opartej na myśleniu życzeniowym. Jego analizy były odpowiedzią na groźbę tzw. energy gap w UK – ryzyka niedoboru mocy w okolicach 2015–2020, gdy planowano wyłączenie wielu starych elektrowni węglowych i jądrowych. Raport wykazał, że ówczesna strategia rządu brytyjskiego, zakładająca zastąpienie ubywających mocy niemal wyłącznie przez OZE i rynek, była iluzoryczna. Techniczno-ekonomiczne realia były twarde: spodziewano się utraty nawet 1/3 istniejących źródeł, podczas gdy nowe czyste technologie nie rozwijały się na tyle szybko, by wypełnić lukę. Energia odnawialna okazała się przeceniana – autorzy raportu pisali wprost, że opieranie polityki na założeniu, iż wiatraki i panele całkowicie pokryją lukę po atomie i węglu, to „życzeniowe myślenie” selektywnie pomijające niewygodne fakty. W podsumowaniu stwierdzili jednoznacznie, że OZE nie będą w stanie przejąć roli źródeł bazowych niezbędnych do zbilansowania systemu. Kluczowy wniosek brzmiał właśnie tak, jak zacytowano we Wstępie: bezpieczeństwo dostaw musi mieć absolutny priorytet – nawet przed zmianą klimatu.
Raport Fellsa proponował szereg pragmatycznych działań: wydłużenie pracy istniejących elektrowni (mimo że psuło to „zielony wizerunek” kraju), zainwestowanie w nowe moce dyspozycyjne (w tym elektrownie jądrowe), rozwijanie technologii czystego węgla, a przede wszystkim uznanie roli państwa jako aktywnego gwaranta bezpieczeństwa dostaw. To ostatnie przesłanie było szczególnie ważne w kontekście dominującej wówczas filozofii wolnorynkowej. Fells otwarcie krytykował „nadmierną wiarę w rynek jako panaceum”, wskazując że potrzebne są interwencje i bodźce, bo rynek sam z siebie nie zainwestuje zawczasu w drogie, długoterminowe projekty o znaczeniu strategicznym. Nie można projektować prawa energetycznego, licząc na cud technologiczny – przestrzegali autorzy, podkreślając, że żaden szybki przełom (ani w magazynowaniu energii, ani w czystych technologiach) nie nadchodzi, który pozwoliłby z dnia na dzień porzucić stabilne źródła. Państwo musi więc planować rozwój energetyki w oparciu o realnie dostępne rozwiązania, nie zaś liczyć, że „jakoś to będzie”.
Niestety, wiele z tych wniosków pozostało na papierze. Europejska polityka energetyczno-klimatyczna w kolejnych latach poszła w kierunku wyznaczania coraz ambitniejszych celów redukcji emisji i udziału OZE, niedostatecznie troszcząc się o zabezpieczenie dostaw. Pomimo ostrzeżeń ekspertów – tak wybitnych jak Fells, jak i wielu innych – rozpowszechniło się przekonanie, że rynek i technologia sprostają wyzwaniom automatycznie. Dopiero ostatnie wydarzenia (w tym omawiany blackout, ale też np. kryzysy gazowe w Europie czy problemy z niedoborami mocy w Wielkiej Brytanii) wymuszają bolesną korektę kursu. W tym kontekście raport Fellsa brzmi dziś wręcz profetycznie. Autorzy już w 2008 r. przewidywali, że jeśli priorytet bezpieczeństwa nie zostanie uznany, czekają nas blackouty, niedobory energii i skokowe wzrosty cen – czyli kryzys podważający społeczne poparcie dla samej transformacji. Europa przez długi czas ignorowała te sygnały. Wiele decyzji podejmowano pod wpływem politycznej mody lub presji ideologicznej (czy to wolnorynkowej, czy klimatycznej), nie zadając fundamentalnego pytania: czy to zapewni ciągłość dostaw prądu przeciętnemu obywatelowi? Dopiero gdy realnie zagroziły nam blackouty i racjonowanie energii, decydenci zaczęli gorączkowo szukać rozwiązań, przywracając do łask pojęcie bezpieczeństwa energetycznego.
Raport Fellsa dostarcza dwóch kluczowych przesłań. Po pierwsze, państwo ma niezastąpioną rolę w zapewnianiu stabilnych, dyspozycyjnych mocy w systemie – poprzez politykę inwestycyjną, regulacje i mechanizmy rynku mocy, nawet jeśli czasem kłóci się to z dogmatami liberalizacji. Po drugie, OZE są potrzebne ale ich rozwój musi być racjonalnie integrowany z systemem – należy inwestować w sieci, magazyny i rezerwy mocy. Niestety, europejska polityka długo zdawała się działać w myśl hasła „najpierw redukcja emisji, reszta się dopasuje”. Efektem są sytuacje graniczne, jak np. Niemcy mające ponad 100 GW OZE zainstalowanej mocy, a jednocześnie realne ryzyko deficytu prądu przy bezwietrznej pogodzie zimą. Jak zauważają analitycy, należy z rozwagą podchodzić do dotowania ogromnych ilości kolejnych MW mocy z niestabilnych źródeł bez planu ich integracji – aby nie powtórzyć sytuacji, gdzie ma się zainstalowaną moc OZE przewyższającą zapotrzebowanie, a mimo to zimą brakuje prądu z powodu bezwietrznej pogody. Niestety, takie absurdy zdają się być realnym zagrożeniem, jeśli dotychczasowe podejście się nie zmieni.
Wnioski
Przeanalizowane przypadki prowadzą do jednoznacznej konkluzji: zapewnienie bezpieczeństwa dostaw energii po racjonalnej cenie musi być nadrzędnym priorytetem polityki państwa. Państwo nie może abdykować ze swojej roli strażnika bezpieczeństwa energetycznego na rzecz ani „rynkowego automatyzmu”, ani nawet szczytnych celów klimatycznych. Nie oznacza to negacji idei ochrony klimatu czy wartości konkurencji – oznacza to, że muszą one zostać podporządkowane nadrzędnemu wymogowi niezawodności zasilania. Historia uczy boleśnie, że ignorowanie tego wymogu kończy się katastrofami technicznymi, gospodarczymi i społecznymi. Kalifornia doświadczyła blackoutu i gospodarczego wstrząsu, gdy zlekceważono zabezpieczenia rynku – musiano potem zrobić krok wstecz, przywracając interwencję państwa. Hiszpania i Portugalia doświadczyły paraliżu wskutek zbytniego polegania na niestabilnych źródłach – teraz muszą zastanowić się, jak wzmocnić system, by to się nie powtórzyło. W obu sytuacjach ideologia musiała ustąpić miejsca rzeczywistości: rządy zdały sobie sprawę, że ostatecznie to one ponoszą odpowiedzialność przed obywatelami za dostępność prądu.
Rola państwa w energetyce nie powinna polegać na realizowaniu oderwanych od rzeczywistości utopii – czy to utopii „czystego rynku”, czy utopii „zeroemisyjności za wszelką cenę” – lecz na gwarantowaniu bezpiecznych dostaw energii, a dopiero w drugiej kolejności na optymalizowaniu innych celów. Innymi słowy, bezpieczeństwo energetyczne musi być filtrem, przez który przepuszczamy inne strategie. Cele klimatyczne czy liberalizacyjne są ważne, ale tylko pod warunkiem, że nie podkopują stabilności systemu. Gdyby tę zasadę stosowano od początku, być może udałoby się uniknąć wielu kryzysów. Zarówno kalifornijski jak i europejski blackout stanowią przestrogę przed dogmatyzmem. W świecie realnym prąd musi płynąć 24 godziny na dobę – to jest warunek sine qua non funkcjonowania nowoczesnej gospodarki i życia codziennego. Dlatego państwo ma obowiązek interweniować tam, gdzie wolny rynek lub polityka klimatyczna zagrażają ciągłości dostaw. Pragmatyzm i troska o bezpieczeństwo powinny górować nad polityczną modą czy presją lobby.
Na zakończenie warto zauważyć, że zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego nie stoi w opozycji do celów klimatycznych – wręcz przeciwnie, jest warunkiem ich trwałej realizacji. Społeczeństwa zaakceptują politykę energetyczną tylko wtedy, gdy będzie ona prowadzona odpowiedzialnie, bez narażania ich na ciemności lub astronomiczne rachunki. Priorytet bezpieczeństwa dostaw to zatem nie krok wstecz, ale fundament, na którym można bezpiecznie budować nowoczesną energetykę. Państwo – poprzez mądre prawo, regulacje i inwestycje – musi dopilnować, by ten fundament był solidny. Jak pokazują omawiane kryzysy, zaniedbanie tej roli kończy się gwałtownym otrzeźwieniem. Lepiej zatem kierować się zasadą: najpierw bezpieczeństwo, potem cała reszta.
Źródła: